Teologia. Nauka. Wiedza. Rozum. Pojęcia dziś, z jakichś względów, odrzucane ze wstrętem. Jaśnie oświeceni eksperci od ewangelicznej prostoty i „zapachu (a najczęściej również milczenia) owiec” są tak przepełnieni antyintelektualistyczną pychą, że oskarżają o tę wadę każdego, kto wie więcej i/lub jest bardziej kompetentny niż oni sami. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Z jednej strony katolicka teologia została już wiele dekad temu skażona światowymi nurtami filozoficznymi, które w miejsce wcześniejszej klarowności wprowadziły zamęt, a sama teologia z rozumnego wykładu Objawienia Publicznego została zmieniona w mętny ściek wszelkiego rodzaju osobistych widzimisię poszczególnych teologów (zazwyczaj niezasługujących na to miano). Z drugiej zaś strony modernistyczny aktywizm zawsze z wrodzoną wręcz niechęcią odnosił się do wszystkiego, co nie było działaniem, a więc praktyką; a nauka z definicji jest teorią, czyli (z gr. theoria ) pewnym oglądem rzeczywistości, poz