Przejdź do głównej zawartości

Przeciw antyintelektualizmowi

 

 

 

Teologia. Nauka. Wiedza. Rozum. Pojęcia dziś, z jakichś względów, odrzucane ze wstrętem. Jaśnie oświeceni eksperci od ewangelicznej prostoty i „zapachu (a najczęściej również milczenia) owiec” są tak przepełnieni antyintelektualistyczną pychą, że oskarżają o tę wadę każdego, kto wie więcej i/lub jest bardziej kompetentny niż oni sami.


Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Z jednej strony katolicka teologia została już wiele dekad temu skażona światowymi nurtami filozoficznymi, które w miejsce wcześniejszej klarowności wprowadziły zamęt, a sama teologia z rozumnego wykładu Objawienia Publicznego została zmieniona w mętny ściek wszelkiego rodzaju osobistych widzimisię poszczególnych teologów (zazwyczaj niezasługujących na to miano). Z drugiej zaś strony modernistyczny aktywizm zawsze z wrodzoną wręcz niechęcią odnosił się do wszystkiego, co nie było działaniem, a więc praktyką; a nauka z definicji jest teorią, czyli (z gr. theoria) pewnym oglądem rzeczywistości, poznaniem Prawdy i jej… kontemplacją. A ta ostatnia z punktu widzenia herezji aktywizmu jest właśnie najgorszą herezją, bo alienuje ludzi, odrywając ich od działania na rzecz budowania raju na Ziemi, obiecując jakiś inny świat, niewidzialny, w pełni dostępny dopiero po śmierci… jeśli brzmi to znajomo, to dlatego, że materialistyczny marksizm uważa dokładnie tak samo.


Jeśli do tego wszystkiego dorzucić jeszcze nierzadko skrajną niekompetencję hierarchów i urzędników kościelnych, dobieranych zazwyczaj z ludzi, których łatwo zaszantażować i utrzymać pod kontrolą (a także samemu bez większego wysiłku wybić się na ich tle), która to niekompetencja przejawia się oczywiście w praktycznym działaniu, ale korzeniami sięga jeszcze głębszej otchłani niekompetencji teoretycznej, naukowej, teologicznej, a w końcu duchowej… to możemy mniej więcej zrozumieć dzisiejszy, tak powszechny w Kościele (już od samej góry) trend antyintelektualistyczny. Niemniej, jest to taki trend, któremu mamy wręcz obowiązek się przeciwstawiać.


Oczywiście, "wiedza wbija w pychę", jak pisał św. Paweł, a miłość buduje. Ale miłość bez poznania jest czystym sentymentalizmem i bujaniem w obłokach, bo jak możemy kochać kogoś, kogo tak naprawdę nie znamy? Albo jeśli nie wiemy, czym tak naprawdę jest miłość; albo na czym polega prawdziwe, rzeczywiste dobro drugiej osoby? Brak teorii czyni praktykę ślepą. Brak rozumu czyni człowieka bezrozumnym, a jeśli nie nauczymy się prawidłowo myśleć, pozostaniemy bezmyślni. A bezmyślną masą łatwo manipulować tym, dla których (czasem wbrew ich własnym słowom) zależy nie na naszym szczęściu (doczesnym, a tym bardziej wiecznym), ale na napchaniu swojego własnego brzucha oraz ciągle się coraz bardziej nadymającej pychy.


Gdyby wszystko było jak być powinno, ślepe posłuszeństwo tym, którzy zostali nad nami ustanowieni byłoby rzeczywiście wyrazem posłuszeństwa wobec samego Boga, nawet bez konieczności zastanawiania się, czy płynące z góry rozkazy są zgodne z Jego Wolą (wyrażoną chociażby w Jego Prawie, naturalnym i stanowionym, oraz w Tradycji Kościoła, spisanej i ustnej), bo mielibyśmy prawo rozumnie zakładać, że tak po prostu jest, i że ci ludzie, z racji odbytych studiów, a co więcej z racji otrzymanego światła Ducha Świętego są bardziej kompetentni niż my w sprawach dotyczących wiary, Kościoła, etc. Niestety, dziś nic nie jest tak jak być powinno.


Z tej to przyczyny nie możemy już sobie pozwolić na tkwienie w niewiedzy i bezmyślności. Musimy patrzeć na ręce tym, którzy nami „rządzą”, na bieżąco analizując to, co spływa do nas z góry, porównując to z tym, o czym wiemy, że jest Wolą Bożą. Dlatego mamy powinność być dobrze wyedukowanymi (zwłaszcza, że w obecnych czasach cała potrzebna nam wiedza znajduje się naprawdę na wyciągnięcie ręki, czy też… kciuka), a brak spełnienia tej powinności jest niewiedzą jak najbardziej zawinioną. A są niestety dziś nawet tacy, którzy utrzymują, że „lepiej jest mylić się z papieżem niż mieć rację bez niego”. Nie: jeśli papież sprzeciwia się Chrystusowi, którego jest wikariuszem, a nie panem, to nie pozostaje nam nic innego jak mu to pokornie wytknąć, i dalej słuchać Chrystusa, modląc się i czekając, aż da nam lepszych hierarchów. Nawet jeśli nie obejdzie się już bez pewnych bolesnych wstrząsów; ale to nie do nas już należy je wywoływać. My mamy wiedzieć swoje i robić swoje; ale w tym celu musimy najpierw rzeczywiście… wiedzieć. I, co więcej, rozumieć to, co wiemy…


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

  Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru. Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą? Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH

Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP ) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zd

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz