Przejdź do głównej zawartości

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH



Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zdecydowali się odpowiedzieć na zaproszenie i wezwanie naszej niebiańskiej Królowej, by stawić się, w tym decydującym okresie dziejów, do walki: nie tylko o dusze poszczególnych osób, ale wręcz o całokształt świata.

Najbardziej znanymi w historii świętymi, którzy podchwycili to Jej wezwanie do boju pod Jej sztandarem, byli, wyżej wspomniani, św. Ludwik i św. Maksymilian. Ten pierwszy w swoim Traktacie o doskonałym nabożeństwie do NMP pisał o wielkich świętych, którzy „powstaną przy końcu świata” (tamże, cz. I, rozdz. 2, p. 10). Nieco dalej pisze on, iż „moc Maryi nad wszystkimi szatanami zabłyśnie przede wszystkim w czasach ostatecznych, kiedy to szatan czyhać będzie na Jej piętę, to znaczy na wierne Jej dzieci i pokorne Jej sługi, które Ona do walki z nim wzbudzi. W oczach świata będą oni mali i biedni, poniżeni, prześladowani i uciskani, podobnie jak pięta w porównaniu do reszty członków ciała. Lecz w zamian za to będą bogaci w łaski Boże, których im Maryja obficie udzieli; będą wielcy i możni przed Bogiem; w świętości zostaną wyniesieni ponad wszelkie stworzenie przez swą gorącą żarliwość, a Bóg tak potężnie podtrzymywać ich będzie swoją mocą, że wraz z Maryją głęboką swą pokorą miażdżyć będą głowę diabła i staną się sprawcami triumfu Jezusa Chrystusa” (tamże, cz. I, rozdz. 3, p. 3). Niektórzy inni święci, np. św. Maksymilian Maria Kolbe, byli powołani do tego, by gromadzić takich ludzi w miłości do Maryi (czego przykładem jest Rycerstwo Niepokalanej). Jednak najwyraźniej i najjaśniej wypowiada się Ona sama; ks. Gobbi po wielekroć słyszał, że jest Ona „Niebiańską Dowódczynią (wł. Condottiera)”, i że chce zebrać nas, Jej wierne dzieci, jako swój zastęp do walki z Nieprzyjacielem, niedwuznacznie dając do zrozumienia, że zbliżamy się w duchowych dziejach ludzkości do bezprecedensowego przełomu, w którym Ona ze swymi dziećmi odegra, z woli Bożej, kluczową rolę; prorokował o tym już kilkadziesiąt lat temu Sługa Boży kard. August Hlond, gdy na łożu śmierci zapowiadał, że „zwycięstw przyjdzie przez Maryję” oraz nakazywał potomnym „pracować pod opieką” Maryi. Zwycięstwo to jest pewne, zapowiadane przez Boga w Piśmie Świętym, tak jak i w pismach i wypowiedziach wielu mistyków, proroków i wizjonerów, w tym także (a może nawet przede wszystkim) współczesnych. Liczne objawienia naszej Matki, mające miejsce na całym globie od wielu dziesięcioleci, w tym również te trwające obecnie, mają za zadanie nas do tego przygotować.

Jednakże przed zwycięstwem musi nastąpić walka. A jest to walka o iście apokaliptycznych rozmiarach: walka Dziewicy ze Smokiem, jego sługusów przeciw Jej dzieciom. Szatan, a wraz z nim ludzie, których on zwiódł i zwerbował do swojej armii, chce zdominować świat, unicestwić Kościół i raz na zawsze pokazać Bogu, że się pomylił, stwarzając nas (nasuwają się tu na myśl dwa tajemnicze dialogi Szatana z Bogiem: jeden biblijny, z początku księgi Hioba, i drugi, usłyszany pod koniec XIX w. przez Leona XIII). W tym celu zmobilizuje on swe wszystkie, przygotowywane już od dawna, siły, chcąc narzucić całemu światu swój nowy, szatański porządek, w którym nie będzie miejsca dla Boga i prawdziwego Kościoła; w tym świecie bogiem będzie Szatan reprezentowany przez globalne mocarstwo-Bestię, miejsce Chrystusa zajmie Antychryst, a Kościół katolicki zostanie zmuszony do rozpłynięcia się w bezkształtnej masie religii światowej „dla wszystkich”. Jakkolwiek szalenie czy nieprawdopodobnie brzmiałyby te słowa jeszcze parę lat temu, o tyle dziś coraz więcej osób zaczyna sobie uświadamiać, jak bardzo są one możliwe, a nawet bliskie realizacji.

Czy jednak Niebo milczy, albo czy Bogu przestało już na nas zależeć? Tajemnicze wydarzenia, np. te w Medjugorje, zdają się (na nasze szczęście!) mówić inaczej. Coraz więcej głosów zaczyna głośno mówić, że Bóg na ten trudny czas przygotował nam schronienie, jakby nową Arkę Noego, w Sercu swojej Matki. Dlaczego właśnie Ona? Może po prostu dlatego, że Bóg chce, by była bardziej znana i kochana (słowa św. Ludwika z Traktatu oraz samej Maryi z Fatimy). Może też i z tego powodu, iż Maryja ukazuje w swoim „Fiat” najdoskonalszą odpowiedź, jaką stworzenie kiedykolwiek udzieliło swemu Stwórcy, a On chce, żebyśmy wszyscy stali się tak samo jak Ona pokornie otwarci na przyjęcie Jego największego Daru – Jego Syna? Tak czy inaczej, jedno jest pewne: tryumf Maryi dokona się dla nas, ale nie bez naszej współpracy.

O tę współpracę Niebo „dopomina się” od długiego już czasu, zawsze podając proste, konkretne środki, za pomocą których możemy współdziałać w realizacji tego zbawczego planu. Są one zawsze te same, od Fatimy do Medjugorje i Civitavecchia, od Trevignano Romano do Itapirangi i Anguery. Można je streścić następująco: nawrócenie (rzeczywiste, połączone ze szczerą skruchą oraz sakramentalną spowiedzią), sakramenty (szczególnie Eucharystia), modlitwa (nade wszystko różańcowa), pokuta i post, i wreszcie lektura Pisma Świętego, zwłaszcza Ewangelii. Wszystko to jednak musi się dokonywać w duchu całkowitego zaufania i zawierzenia, a także pokornej służby wobec Tej, która jest Posłańcem Bożej Miłości i Pokoju, a poprzez Nią – Bogu samemu (por. formuła bł. Stefana Wyszyńskiego i Marii Okońskiej: Soli Deo – per Mariam!). Dzięki tym prostym środkom, będącym w rzeczy samej jakimś minimum praktyki życia chrześcijańskiego, możemy zapewnić sobie oraz naszym bliskim opiekę Maryi w tych trudnych czasach i mieć swój udział w Jej Tryumfie. Do tej „listy” można jeszcze dodać gotowość do ofiary z samego siebie, ze swoich cierpień, a nawet męczeństwa, jeśli będzie taka wola Boża; tacy ludzie, idąc wraz z Maryją za Jezusem na Kalwarię, przejdą razem z Nim przez śmierć i wspólnie z Nim ją pokonają. Z pewnością nie wszyscy będziemy powołani do tego, by fizycznie oddać swoje życie za Chrystusa, prawdziwą wiarę i Kościół; każdy i każda z nas może jednak codziennie ćwiczyć się w rezygnowaniu ze swoich planów i pomysłów na wygodne i spokojne życie, przyjmując to, co Bóg nam ześle (por. słowa Maryi wypowiedziane 13 maja 1917 roku w Fatimie), w gotowości, by odpowiedzieć na Jego wezwanie, nabywając w ten sposób coraz więcej odważnej i ofiarnej miłości, która jako jedyna zdolna jest przezwyciężyć nawet samą śmierć.

Idźmy więc naprzód, odważnie broniąc objawionej przez Boga prawdy jako Jego wspólnota miłości, zjednoczona wokół Jezusa obecnego w Jego Słowie i Ciele, zamknięta w Niepokalanym Sercu Maryi, naszej Matki i zwycięskiej Dowódczyni. Niech Jej miłość coraz bardziej przenika, wypełnia i przemienia nas samych, nasze rodziny, wspólnoty i wszystkich ludzi wokół nas, przezwyciężając i usuwając wszelki grzech, strach i lęk. Odpowiadajmy hojnym sercem na Jej wezwanie, i odważmy się stać częścią Jej zwycięskiej armii, nawet jeśli bój będzie ciężki, i bądźmy gotowi nawet stracić fizyczne życie, aby zdobyć to przyszłe. Bądźmy już teraz mężczyznami i kobietami modlitwy i wiary. Prośmy Ducha Świętego o to, by nas prowadził prostą drogą do tego zwycięstwa, i bądźmy gotowi pomóc każdemu, kogo On do nas przyśle. W ten sposób Tryumf Niepokalanego Serca Maryi dokona się najpierw w nas samych, a potem, gdy już ogarnie cały świat, stanie się w nas otwartą drogą, po której będzie mógł przyjść do nas Jezus Chrystus – nasz Król, Pan i Oblubieniec naszych dusz. I już teraz w imieniu Maryi dziękuję wam, że odpowiedzieliście na to Jej wezwanie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

  Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru. Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą? Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz