Przejdź do głównej zawartości

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

 



Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru.

Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą?

Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz obraz w umyśle innych osób, a nie być na łasce własnego lenistwa czy nieuświadomionych impulsów czy mechanizmów w nas.

Drogie Panie – bo to do Was głównie piszę ten artykuł – Wy nawet sobie nie uświadamiacie, jak wielką władzę macie nad nami mężczyznami. Tylko od Was (i, ewentualnie, od siły naszej woli) zależy, czy będziecie nas ciągnąć w górę, ku zachwytowi nad Boskim pięknem, czy w dół, w bagno własnej, grzesznej żądzy – która, nie łudźcie się, prędzej czy później pochłonie i Was, jak to się dzieje aż nazbyt często. Wybierajcie więc mądrze. I szanujcie siebie. Wasze ciała nie są towarem na wystawie mającym skusić jak największą liczbę potencjalnych klientów. Jeśli jakiś facet patrzy na Was jak na kawałek mięsa, który chcą skonsumować, to nie jest on wart Waszej uwagi. Poza tym to, co zakryte zawsze „kusi” bardziej, bo wymaga pewnego trudu, by to zdobyć, a zarazem chroni i wyraża jakąś tajemnicę, wręcz świętość (stąd w liturgii „trydenckiej” Kościół zakrywa zasłoną m.in. kielich, tabernakulum, a także głowę kobiety). Tymczasem jeśli coś jest na wierzchu, ogólnie dostępne dla wszystkich bez wysiłku, to nie dziwcie się, że jest to później traktowane jako coś co się „należy” za darmo.

Teraz słówko do Panów. Bracie, radzę Ci dobrze: ucz się trzymać oczy na uwięzi, nie pozwalaj własnej wyobraźni tworzyć sobie obrazów rozkoszy, której zmysły tak naprawdę nigdy Ci nie dadzą, nie pozwalaj się zniewolić przez to, co w Tobie najniższe i najbardziej prymitywne, uciekaj od takich rzeczy na ile to tylko możliwe w tym naszym opłakanym świecie. I pamiętaj: w kobiecie najciekawsze jest to, czego nie widać, a nie to, co widać; a te, u których tak nie jest, nie są warte Twojej uwagi, czasu ani zaangażowania. Przynajmniej dopóki nie zmądrzeją (a znam osobiście takie przypadki). Te tanie i łatwe mogą na chwilę nasycić Twoje oczy (i inne części ciała), ale nasze serca może nasycić tylko prawdziwa Miłość – która, owszem, zdarza się jeszcze, tylko po prostu trudniej ją znaleźć i ciężej zdobyć; ale da się.

Podsumowując: ubierajmy się wszyscy tak, by pokazywać wszystkim wokół naszą godność jako osób, a nie nasze chutliwe zbydlęcenie. Naszym celem jest Niebo i Miłość, a nie orgazm i śmierć. I nawet nasz wygląd zewnętrzny może i powinien o tym świadczyć. Czego sobie i Wam życzę, amen.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH

Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP ) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zd

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz