Przejdź do głównej zawartości

O rozeznawaniu powołania słów kilka


 



Rozeznawanie powołania, jak i woli Bożej w ogóle, jest dla wielu osób w dzisiejszych czasach zaskakująco trudne. Ten stan rzeczy ma wiele przyczyn, wśród których z pewnością niemałe znaczenie posiada fakt, iż istnieje wiele możliwości, które wydają się być równie dobre, stąd po prostu trudno nam wybrać. Do tego można dodać również: przebodźcowanie, które nie sprzyja kontemplacyjnemu wsłuchaniu się w Boży głos i w pragnienia serca; silnie rozwinięty w naszej kulturze indywidualizm i tzw. „wyścig szczurów”, które sprawiają, że często zbyt po ludzku wartościujemy poszczególne drogi życiowe, oceniając je pod kątem osiągnięcia niezależności, samowystarczalności, czy też sukcesu rozumianego w kategoriach doczesnych; a także to, że trudno jest nam zrezygnować z własnych wyobrażeń nt. osobistego szczęścia na rzecz tajemniczego planu Boga, zwł. kiedy wzywa On nas do poświęcenia, służby lub cierpienia. Do tego można też dodać zamęt tożsamościowy i ideologiczny, głęboki kryzys życia rodzinnego, kryzys doktrynalno-moralny w samym Kościele, a także, mówiąc w skrócie, grzech osobisty i wspólnotowy. Bóg jednak nawet w tych warunkach nie przestaje powoływać na różne drogi służenia Mu w Kościele.


Fundamentalne założenie, na jakim będziemy się opierać, jest takie: Bóg, który jest czystą Miłością, stwarzając z czystej miłości każdego człowieka, ma dla niego najlepszy z możliwych plan, do realizacji którego go uzdalnia i zachęca, a który ma na celu większą chwałę Bożą oraz zbawienie zarówno tego konkretnego człowieka, jak i innych poprzez niego. Drugie założenie jest natomiast takie: Człowiek, na skutek grzechu pierworodnego i grzechów uczynkowych własnych oraz innych ludzi (w tym szczególnie rodziców, wychowawców itp.) często nie potrafi odkryć tego Bożego planu względem siebie ani znaleźć w nim tego szczęścia, które Stwórca dla niego zamierzył. Z tego wynika następujący wniosek:


By rozeznać i spełnić swoje powołanie (oraz się w swoim powołaniu) człowiek musi przede wszystkim podjąć wysiłek współpracy z Łaską, szukając we wszystkim Bożej woli, karmiąc w sobie nadprzyrodzoną wiarę, nadzieję i miłość. Łączy się to z podjęciem pracy nad sobą na płaszczyźnie naturalnej, dzięki czemu można odkryć i przepracować swoje zranienia (choć pełne uzdrowienie i uwolnienie może nam dać tylko nieskończona, osobowa Miłość, którą jest sam Bóg). Pozwoli to w obiektywnym, pozytywnym świetle spojrzeć na swoje zarówno uzdolnienia, jak i ograniczenia, wynikające m.in. z płci, warunków rodzinnych, historii życia i doświadczeń, cech fizycznych, emocjonalnych, intelektualnych, osobowościowych oraz duchowych, dostrzegając w tym wszystkim elementy, którymi Bóg może i chce się posłużyć w celu doprowadzenia nas do pełnej realizacji Jego planu miłości i szczęścia.


Mając tę podstawę, można w świetle wspomnianych uwarunkowań, czy to wrodzonych, czy nabytych, przejść do rozeznawania swoich pragnień serca. Zgodnie z założeniem, że Bóg każdego w pełni uzdalnia do misji, jaką jemu lub jej w swojej Mądrości i Miłości wyznacza, daje On nam również pragnienia zgodne z tym Jego planem. Oczywiście, by dane pragnienie można było ocenić jako pochodzące od Boga, musi być ono zgodne po pierwsze z Przykazaniami, a po drugie z okolicznościami obiektywnymi (które, jako niepochodzące od nas, są nierzadko bardziej pewnym znakiem Bożej woli niż nasze subiektywne upodobania), takimi jak – przede wszystkim – już posiadane obowiązki stanu. Ponadto jeśli jakieś pragnienie rzeczywiście pochodzi od Boga, to On sam stworzy nam warunki i możliwości, by je realizować (choć nie bez współpracy z naszej strony, rzecz jasna).


W całym tym procesie rozeznawania, od początku do końca, fundamentalne znaczenie posiada modlitwa i życie w Łasce uświęcającej, korzystanie z Sakramentów, pogłębianie znajomości Pisma Świętego i nauki Kościoła, otwartość na przyjęcie Bożej woli jakakolwiek by nie była. Nie wolno o tym NIGDY zapominać!


Św. Ignacy Loyola naucza, że oprócz tego sposobu (który nieco tutaj rozwinąłem) Bóg oznajmia nam swoją wolę jeszcze na dwa inne: pocieszenia i strapienia (tzn gdy jakaś czynność, droga lub myśl wywołuje w nas poczucie bliskości Boga i upodobania w rzeczach Bożych albo wręcz przeciwnie) oraz przez bezpośrednią interwencję (jak to było w przypadku m.in. św. Pawła z Tarsu; ten ostatni przypadek zdarza się jednak stosunkowo rzadko, jako że zazwyczaj nie jest to potrzebne).


Wbrew obiegowej opinii Bóg w naszych czasach wcale nie zamilkł; wręcz przeciwnie, chce On, żebyśmy Go poznali i pokochali (temu służyło całe dzieło Objawienia i temu też służy Kościół z jego misją ewangelizacyjną) i w ten sposób weszli w osobistą relację z Nim, która będzie trwać na wieczność w Niebie. Chce On także, żebyśmy poznali i wypełnili Jego wolę konkretnie w naszym życiu. Stąd przeszkody mogą występować jedynie po naszej stronie (jakie one są i jak je usunąć, o tym mówiłem już wcześniej). Nie oznacza to, rzecz jasna, że od razu poznamy całą Jego wolę wobec nas w sposób dla nas jasny, zrozumiały, ani tym bardziej całkowicie odpowiadający naszym oczekiwaniom czy wyobrażeniom; ale jeżeli pozwolimy Mu się prowadzić, to będzie On nam pokazywał, gdzie postawić następny krok, jednocześnie nas umacniając i przygotowując, czasami poddając nas próbie, kierując w ten sposób naszym duchowym wzrostem i wychowując nas dla Nieba. Wymaga to z naszej strony ćwiczenia się w pokorze i ufności, w zaufaniu i radosnym podporządkowaniu się Temu, który jest samą Miłością i naszym jedynym ostatecznym Celem, nawet w obliczu wydarzeń tak niezrozumiałych, jak pozorna tragedia Krzyża.


Dlatego też nikt nie jest dla nas lepszym wzorem wypełniania Bożej woli niż Maryja: Ta, która przyjęła wolę Boga objawioną Jej w Zwiastowaniu, dając w swoim „fiat” doskonałą odpowiedź na nią, w której wytrwała wiernie aż do końca swojego pobytu na Ziemi. Ta Jej pokorna ufność i wierność Bożej woli były wielokrotnie wystawiane na próbę, już od samego początku, a najbardziej na Kalwarii. Jednak, pomimo braku zrozumienia Bożego zamysłu, pozostała Ona wierną Służebnicą Pańską i pozostaje nią do dziś. Nigdy nie straciła Ona Boga jako jedynego celu swojego życia, któremu wszystko inne (włącznie z Jej osobistymi planami życiowymi i wyobrażeniami nt. szczęścia) było całkowicie podporządkowane. Jednakże, dzięki temu, że jest Ona naszą Matką, to jest kimś dużo więcej niż tylko niedościgłym ideałem; Ona jest realnie obecna przy nas i, jeśli tylko Ją o to poprosimy, będzie pomagać nam iść wytrwale ścieżką Bożej woli rozeznawanej, przyjmowanej i wypełnianej niezmordowanie na nowo każdego dnia. Ona może dać nam udział w swojej pokorze i ufności, które są, jak widzieliśmy, całkowicie niezbędne w tym dziele. Ona wreszcie może nam pomóc, jeśli tylko się na to zgodzimy, dojść bezpiecznie i zwycięsko do naszego ostatecznego celu, jakim jest zjednoczenie się z Bogiem w Jego nieskończonej, trynitarnej Miłości, częściowo już na Ziemi, a najpełniej – po śmierci, w Niebie. Obok Maryi drugą osobą, która najlepiej może nam w tym wszystkim pomóc, jest Jej Oblubieniec, św. Józef, który jest wielkim wzorem milczenia, posłuszeństwa woli Bożej i pokornej, chętnej i aktywnej służby wobec Jego planu zbawienia. Inni święci także mogą nam pomóc, zwłaszcza ci, którzy mieli podobne doświadczenia, powołania lub problemy co my.


Jak więc widzimy, rozeznawanie powołania – zarówno w tych czterech szerokich kategoriach: życia małżeńskiego i rodzinnego, życia konsekrowanego, życia w świecie w samotności (czy też raczej wolności) ze względu na Boga i Jego Królestwo, lub życia kapłańskiego, jak i bardziej szczegółowo, pod względem obszaru i sposobu pracy dla chwały Bożej i zbawienia dusz (zaczynając od swojej) – jest w dzisiejszych czasach trudne, ale nie niemożliwe. Potrzeba jedynie wyjść na spotkanie Bogu, który jako pierwszy wychodzi do nas ze swoim planem szczęścia i miłości wobec naszego życia oraz z licznymi darami i łaskami, które mają pomóc nam ten plan realizować (a nawet jest On w stanie wyprowadzać dobro z naszych błędów i bolesnych doświadczeń, jeżeli Mu je oddamy i będziemy z Nim je „przepracowywać”). A ponieważ nawet tak drobnej rzeczy często sami nie jesteśmy zdolni wykonać, Bóg dał nam do pomocy Maryję, św. Józefa i niezliczone rzesze Aniołów, świętych i dusz czyśćcowych, razem ze wszystkimi skarbami Kościoła walczącego na Ziemi, a więc modlitwą, sakramentami, Pismem Świętym, nauką Kościoła. Możemy i powinniśmy też prosić o pomoc siebie nawzajem i tę pomoc sobie okazywać. Na koniec: Nie bój się! Bóg ma dla Ciebie najlepszy plan, który doprowadzi Cię do pełni szczęścia, i Jemu nieskończenie zależy na tym, żeby się on urzeczywistnił; dlatego On sam będzie Ci w tym pomagał.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

  Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru. Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą? Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH

Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP ) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zd

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz