Niedawno dowiedziałem się, że pewne środowiska w Kościele polskim chcą wprowadzić instytucję tzw. „rzecznika praw świeckich”. Na pierwszy rzut oka brzmi fajnie, jednak w istocie ta tendencja ukazuje pewien bardzo niepokojący sposób myślenia o Kościele.
Kościół nie jest państwem demokratycznym, organizacją pozarządową lub międzynarodową ani centrum usług duchowo-psychoterapeutycznych. Jego celem nie jest dobre samopoczucie wiernych. Kościół to Mistyczne Ciało Chrystusa, duchowy organizm, spajany i ożywiany przez Ducha Świętego, osią którego jest Prawda objawiona przez Boga. Szkieletem jest struktura hierarchiczna, ustanowiona przez samego Chrystusa i rozwijana przez wieki (szczególnie intensywnie przez te pierwsze) istnienia chrześcijaństwa. Kościół to też rodzina, której głową jest sam Bóg, reprezentowany przez hierarchów.
Jeśli w rodzinie dzieci postanawiają wybrać spośród siebie rzecznika swoich praw wobec rodziców, to oznacza, że coś tu jest mocno nie tak. Jeśli w organizmie jedne części ciała zaczynają walczyć przeciwko innym, tak że te drugie czują potrzebę bronienia się przed nimi to śmierć takiego organizmu jest bliska.
Zasadnicze pytanie, może trochę retoryczne, brzmi: Czyich praw, jakich praw i przed kim taki rzecznik miałby bronić?
Oczywiście, temat jest skomplikowany, jak zawsze. Biskupi i księża często albo są tak oderwani od rzeczywistości, albo tak nią przygnieceni (a często i zastraszeni), że zwykli wierni nie znajdują już z nimi wspólnego języka (dość zaskakujące w dobie posoborowej wiosny, czyż nie?). Z drugiej strony wierni świeccy, nierzadko po studiach teologicznych, oczekują od księży czegoś więcej niż autorytarnych rozkazów i miałkich kazań w niedzielę. W ten sposób mamy z jednej strony zabarykadowany kler, a z drugiej – rozemocjonowany (i rozemancypowany), rewolucyjny tłum „całej reszty Kościoła”. W takich okolicznościach trudno się dziwić, że pojawiają się różne dziwne pomysły, takie jak ten, albo jak cała Droga Synodalna.
Tylko, że w tym wszystkim zaczyna się gubić to, co najważniejsze; i zamiast leczyć przyczyny skupiamy się na objawach, wymyślając terapie, które ostatecznie – jestem tego pewien – doprowadzą tylko do zrobienia z Kościoła instytucji wyłącznie ludzkiej, bez zakorzenienia w świecie nadprzyrodzonym, co skończy się jego szybkim obumarciem.
Więc co zrobić? Odpowiedź jest o tyle prosta, co niełatwa: wrócić do Prawdy. Do Pisma Świętego, Tradycji oraz tego, czego Kościół katolicki nauczał zawsze i wszędzie. Uświadamiajmy kapłanom ich godność, do której mogą dorosnąć tylko i wyłącznie dzięki łasce Bożej. Uświadamiajmy świeckim ich godność, jaka wypływa już z samego chrztu i bierzmowania, tak, że żadne dodatkowe „godności” czy funkcje kościelne tak naprawdę nie są im do niczego potrzebne.
A wreszcie – porzućmy pychę. Pycha jest tym, co niszczy Kościół najbardziej, a szczególnie pałają nią ci, którzy dostrzegają ją tylko u innych, a nie w sobie. Wiecie, tacy, co to sami mają najlepszy projekt dla Kościoła, z tym, że jakoś nigdy nie polega on na pokornej modlitwie, ani na powrocie do Boga i do Prawdy, a jedynie na dalszej jego antropocentryzacji, oczywiście zawsze w imię (oderwanej od Prawdy) „miłości”.
Nauczmy się pokory. Wszyscy. Bo jak nie, to Bóg sam jej nas nauczy. I bynajmniej nie będzie to przyjemne doświadczenie…
Komentarze
Prześlij komentarz