Jezu cichy i pokornego Serca, uczyń serca nasze według Serca Twego.
Dziś wszędzie jest mnóstwo pychy, zwłaszcza w Kościele. Każdy chce go zmieniać, ulepszać według własnej wizji i wyobrażeń. Co więcej, dziś chcemy zmieniać nawet samych siebie, naszą naturę według własnego projektu, sądząc, że dopiero wtedy będziemy w pełni szczęśliwi. „Będziecie jak Bóg, znający dobro i zło…”
Czy naprawdę chcemy, by nasze serca stały się ciche i pokorne? Aktywizm jest przecież taki wygodny. Próbujemy zbawiać siebie (ba, a nawet innych, co gorsza) zgodnie z własnym pomysłem, wszystko mieć pod kontrolą; co więcej, sukcesy duszpasterskie czy techniczne wprawiają nas w fałszywe poczucie, że jesteśmy „kimś” i że „coś” możemy i znaczymy… Co nam po modlitwie, łzach, o zapomnianym umartwieniu i ofiarach nie wspominając… Dziś chcemy być zdrowi, silni, piękni, mądrzy, wykształceni, kompetentni, poważani. Chcemy brać sprawy w swoje ręce i pisać przyszłą historię na nowo, no bo oczywiście my sami wiemy sami najlepiej jak skonstruować Raj na Ziemi (czyli innymi słowy utopię), prawda?
Czy my naprawdę chcemy stać się znów – pokorni? Oddać pałeczkę władzy Panu Bogu, pozwolić, żeby to Jego Wola się spełniała – i to nie tylko gdzieś tam kiedyś w Niebie, ale tu i teraz, na Ziemi, „TEJ ziemi”? Zrezygnować z naszego sposobu rozumienia świata, z naszych naukowych metod, wyrzucić do kosza plany duszpasterskie, pomoce katechetyczne, niekończące się spotkania i konferencje, wyłączyć media społecznościowe, zamilknąć, usunąć się, runąć krzyżem przed Tabernakulum i – zacząć się modlić?…
I to nie na zasadzie: „Panie Boże, pobłogosław mój idealny plan przebudowy Kościoła według najnowszych standardów”, tylko: „Miej litość nade mną grzesznikiem… Wola Twoja, nie moja, niech się stanie!”?
Czy mamy dziś jeszcze odwagę i siłę, by być pokornymi? By odejść na ostatnie miejsce i pozwolić, żeby ta tajemnicza, nieznana i napawająca nas nieraz lękiem wola Boża się rzeczywiście spełniała? By ustrój Kościoła i Jego nauka były takie, jak ustanowił to Jezus i oświeceni Duchem Świętym Apostołowie? Żeby to kto inny rządził, nauczał? Czy w ogóle potrafimy dziś jeszcze po prostu zamknąć się i słuchać? Czy mamy dość męstwa, by zaufać, powierzyć się komuś innemu niż sobie?
Wycieramy sobie twarz Ośmioma Błogosławieństwami i Ewangelią, a jak przychodzi co do czego: „Błogosławieni cisi, miłosierni, głodni, płaczący, prześladowani…, Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje… Kto oddala żonę lub oddaloną przyjmuje za żonę, popełnia cudzołóstwo… Ostatni będą pierwszymi a pierwsi ostatnimi… Kto chce być pierwszym wśród was, niech będzie niewolnikiem wszystkich… Weźcie Moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem Cichy i Pokornego Serca…” – to już jakoś tak nagle zaczynamy szukać wykrętów i uzasadniać, że no przecież Jezus często używał przesadni, że tak nie można, bo to tylko taka kultura, bo dziś wiemy lepiej, no bo przecież czasy się zmieniły…
Popatrz na Serca Jezusa, Maryi i Józefa. Bijące razem w miłości. Jacy Oni byli (są!) cisi i pokorni! A nikt nie jest ważniejszy ani bliższy Bożego Tronu niż Oni właśnie. Czy dziś, w tych „nowych, wspaniałych czasach” pełnych skomplikowanych maszyn, jeszcze bardziej skomplikowanych słów i głuchej próżności, mamy jeszcze odwagę prosić Jezusa, by nasze serca uczynił takim jak Jego? Cichym, pokornym i umierającym z Miłości? Sercem z ciała, a nie – z kamienia?
Żeby było jasne: Te same pytania kieruję też do siebie samego...
Komentarze
Prześlij komentarz