Przejdź do głównej zawartości


 

 

Jedność.


Dziś wszyscy mają ją na ustach (rzadziej w sercach). I dobrze. Jedności bardzo potrzeba w dzisiejszym, tak podzielonym świecie (i Kościele). O jedność modlił się Jezus, jedności pragnie od samego początku cały Kościół. Jedność stanowi bardzo ważną wartość. Jest niemalże synonimem miłości. Tylko, że dla wielu staje się ona celem nadrzędnym, celem samym w sobie, czymś, za co warto poświęcić wszystko… nawet prawdę i tożsamość.


Mówi się dużo o jedności opartej na miłości. I dobrze. Bez miłości nie ma jedności, a każda prawdziwa miłość zawsze prowadzi do zjednoczenia tych, którzy się miłują. Na pewno musimy walczyć z naszymi słabościami, nienawiścią, obojętnością, egoizmem i egocentryzmem, które sprawiają, że absolutyzujemy swój osobisty punkt widzenia i nie chcemy starać się zrozumieć drugiego człowieka. Na pewno jest czymś ze wszech miar dobrym walczyć z zakorzenionymi w nas uprzedzeniami, nie obmawiać, nie osądzać (w znaczeniu: nie wypowiadać się o innych tak, jak byśmy już znali wszystkie ich najskrytsze intencje i mieli prawo decydować o ich zbawieniu lub potępieniu), nie krytykować dla samego krytykowania albo żeby tylko samemu poczuć się lepszym. Tylko czy to wszystko aby wystarczy?


Nie ma prawdziwej miłości bez – no właśnie – prawdy. Tak samo nie ma też prawdziwej jedności, która nie byłaby oparta na prawdzie. Miłość bez prawdy staje się pustym sentymentalizmem, jeśli nie wręcz sprytnie zamaskowanym egoizmem (który przecież jest też miłością, ale miłością do siebie ponad wszystko i wszystkich innych z Bogiem włącznie). Jedność, którą próbuje się budować tylko na miłości, ale z pominięciem prawdy, prędzej czy później (a zwykle raczej prędzej) staje się dystopią, w której „nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.


Jedność, żeby była prawdziwa, musi być budowana na prawdzie i wokół prawdy. I to nie jakiejkolwiek prawdy, ale tej jednej jedynej Prawdy, którą jest sam Syn Boży, prawdziwy Bóg-Człowiek, Jedyny Pośrednik między Bogiem a człowiekiem (co wyklucza jakiekolwiek pośrednictwo innych religii i ich założycieli). Tej Prawdy, która wyzwala, i która jest równocześnie Miłością.


Dlatego kiedy próbuje się relatywizować prawdę, mówiąc, że najważniejsza jest jedność i żebyśmy się kochali, to zawsze jest równia pochyła ku zagładzie. Miłość i Prawda potrzebują się nawzajem, i tylko wówczas kiedy są razem mogą dać prawdziwą Jedność. Taką, która stanowi źródło rzeczywistego szczęścia, a nie jakąś jego namiastkę w postaci miłego uczucia czy też poczucia bezpieczeństwa i przynależności do stada. Jedność zawieszona w pustce, oparta na czymkolwiek lub kimkolwiek innym niż Chrystus, stanie się nieuchronnie tyranią i narzędziem prześladowań, tak jak to było za czasów Antiocha Epifanesa czy też różnych cesarzy rzymskich.


Św. Augustyn pisał o dwóch miłościach: Boga aż do wzgardy siebie oraz siebie aż do wzgardy Boga, które zbudowały dwa miasta-państwa (a więc, można powiedzieć, dwie jedności): Boże i ziemskie, które pozostają w ciągłej wojnie o zbawienie wieczne dusz. Dziś naprzeciwko siebie wznoszą się Nowe Jeruzalem i Wielki Babilon, a niebosiężna wieża pychy (ang. „pride”) zdaje się obecnie zatapiać w swym cieniu całą Ziemię. Może przyszedł wreszcie czas na nowe pomieszanie języków…


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

  Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru. Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą? Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH

Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP ) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zd

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz