Niedawno usłyszałem na jednym kazaniu, że często lubimy sobie wyobrażać Boga silnego i dalekiego, bo tak jest nam wygodniej niż z Bogiem chcącym wejść w bliskość z nami. Jest to niewątpliwie prawdą; niemniej grozi nam tu pewne niebezpieczeństwo zafałszowania obrazu Boga.
Otóż prawda jest taka, że Bóg jest silny i daleki; jest całkowicie transcendentny, trzykroć Święty, zamieszkujący Światłość Niedostępną, niepojęty i niewypowiedziany, nieskończenie wyższy i większy niż my i wszystkie nasze radości i problemy razem wzięte. Nic Mu nie możemy zrobić naszymi grzechami, choćbyśmy się nie wiem jak starali. On jest wszechmogący i wszystkowiedzący, jest Panem nieskończonego majestatu (dziś, gdy nikt z nas nie widział króla z prawdziwego zdarzenia, to słowo pozostaje niestety dość niezrozumiałe). Człowiek, choćby największy i najpotężniejszy, znaczy przy Nim tyle co nicość i proch, z którego On go wywiódł i do którego za mgnienie oka powróci. To On jest Panem świata i sytuacji; jest też Panem czasu, i tylko On jeden wie, kiedy i jak ma uczynić Koniec. To On jest Stwórcą oraz Najwyższym Sędzią i Prawodawcą – Sędzią Sprawiedliwym, który sprawiedliwie wynagrodzi każde dobro i ukarze każde zło, rozliczając każde Swoje stworzenie do ostatniego grosza. Jego sama Obecność budzi grozę i zmusza człowieka do pokornego uznania swojej własnej nicości i głupoty, a gdyby ktoś z żyjących na Ziemi ujrzał Jego Twarz, to umarłby na miejscu z samego wrażenia. Jego Świętość i nieskalana Czystość jest tak wielka, że nie toleruje nawet najmniejszej zmazy, fałszu ani egoistycznej motywacji. Jest bezcielesnym Duchem, czystym Aktem, którego istotą jest istnienie, Najwyższym Bytem, Absolutem, niezmiennym i wiecznym, nieskończenie poza zasięgiem cierpienia i śmierci, czy jakiejkolwiek skazy, uszczerbku lub niedoskonałości. Starożytni chrześcijanie, zwłaszcza na Wschodzie, doszli nawet do wniosku, że dużo łatwiej jest powiedzieć, jaki Bóg nie jest, niż jaki Jest, i tak odkryli mistyczną drogę apofatyczną, która polega na wyrzeczeniu się wszelkich własnych wyobrażeń, bo one wszystkie raczej nas hamują w drodze do Boga niż nam pomagają; podobne doświadczenie miał św. Jan od Krzyża, który zalecał całkowitą rezygnację z siebie i wszelkich własnych odczuć czy wyobrażeń, jako że one nie są Bogiem, a co najwyżej naszymi nędznymi próbami ujęcia w ludzkim języku Jego niewyrażalnych dotknięć. Mam zresztą, nomen omen, wrażenie, iż dzisiaj w Kościele jakby o tym zapomniano, bo ciągle akcentuje się doświadczenie religijne, uczucia, odczucia, cuda, znaki i charyzmaty, czy wręcz, co gorsza, absolutyzuje się nasze nędzne ludzkie sposoby myślenia i mówienia o Bogu, nieraz całkowicie sprzeczne z tym, co On sam objawił nam o Sobie, a czego Kościół strzegł i nauczał zawsze i wszędzie. Ale wróćmy do tematu.
Wszystko, co powyżej napisałem, musimy mieć w pamięci, kiedy patrzymy na Boga, który uniżył się aż do żłóbka, aż do śmierci na Krzyżu, aż do maleńkiego opłatka; który stał się sługą i okupem; który, „będąc bogatym, stał się dla nas ubogi, by nas ubóstwem Swoim ubogacić”; który będąc nieskończenie silnym stał się we wszystkim oprócz grzechu(!) podobny do nas, słabych ludzi. Inaczej nigdy nie złapiemy tego straszliwego, nieskończenie wielkiego kontrastu, że oto „Słowo stało się ciałem i rozbiło namiot między nami”, i że daje nam to samo Ciało do jedzenia…
Bóg jest i chce być bliski nam. Nie dla Siebie – On nas nie potrzebuje, bo Sam w Sobie jest w pełni doskonały i Sam Sobie całkowicie wystarcza – ale dla nas. Bo z nieskończonej Miłości, jaką jest, postanowił podzielić się tą Miłością ze Swoimi skończonymi stworzeniami; a nawet więcej niż tylko podzielić się: On chce nas uczynić w pełni Jej uczestnikami, tylko po to, by móc widzieć nas szczęśliwymi, i móc się, jak każdy dobry Ojciec, cieszyć naszym szczęściem. By dobroć, miłość i szczęście Trójcy Świętej mogły rozlewać się jeszcze szerzej i bardziej, mówiąc obrazowo, przekraczając granice nawet samej Nieskończoności.
Ale zarazem, nawet w tej małej Hostii, to On dalej jest Panem nieskończonego Majestatu, budzącym grozę, niedostępnym i nienaruszalnym. To On panuje nad całym stworzeniem, nawet nad złem, pozwalając na nie po to, by następnie wyprowadzać z niego dobro. Ani Szatan, ani żaden człowiek całym swoim złem nie może nic zrobić Bogu – wręcz przeciwnie, wszystkie próby buntowania się przeciw Jego odwiecznemu Planowi Miłości spełzną na niczym, bo ostateczne Zwycięstwo należy tylko i wyłącznie do Niego, a Zło stanie się narzędziem do stworzenia rzeczy nowych i jeszcze wspanialszych, niż my nędzni potrafimy to sobie wyobrazić, przyczyniając jeszcze większej chwały Bożemu dziełu, czego najdobitniejszym wyrazem jest Krzyż Chrystusa.
Są tacy, których taki obraz Boga przeraża. Chcą oni, a może i rzeczywiście potrzebują, takiego Boga, który jest ludzki, łagodny, macierzyński, bliski; który ich uzdrawia z każdej choroby, głaszcze po główce i karmi cukierkami. Niemniej, dla mnie dużo bardziej pocieszający jest Bóg taki, jakiego opisałem powyżej; Bóg, który jest Ostatecznym Zwycięzcą, niezależnie od całego zła panoszącego się na Ziemi, a nawet niezależnie od mojej możliwej porażki. Nawet jeśli ja przegram walkę ze złem, to On ją wygra. Ale ufam Mu i wiem, że z całkowicie bezinteresownego Miłosierdzia zaprosił mnie do udziału w tym Swoim Zwycięstwie; i wiem też, że razem z Nim dam radę je odnieść. I na tym opieram swoją nadzieję.
Komentarze
Prześlij komentarz