Przejdź do głównej zawartości

Jedność cz. II

 


Temat jedności i tego, na czym powinna być oparta wciąż powraca. Jak pisałem ostatnio, dziś często chce się budować jedność opartą tylko na (horyzontalnej) miłości, ale z pominięciem prawdy, zapominając, że w ten sposób konstruuje się co najwyżej utopię (która zawsze prędzej czy później staje się dystopią, w której nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji), a nie Królestwo Boże. Choć miłość daje szczęście, to jednak tylko Prawda może nas uczynić rzeczywiście wolnymi – i to nie jakakolwiek prawda, ale tylko i wyłącznie ta jedna, jedyna, konkretna Prawda, która jest Osobą, Słowem Ojca, Jezusem Chrystusem, Bogiem-Człowiekiem.


Dziś tworzy się międzyreligijne centra modlitwy, wspólnoty i spotkania ekumeniczne, przestrzenie dialogu, mające służyć pogłębieniu wzajemnego zrozumienia i tolerancji. Brzmi to ładnie – w końcu kto nie ma dosyć wojen religijnych, terroryzmu, fanatyzmu, fundamentalizmu i faryzeizmu? Kto nie chciałby świata, w którym panuje zgoda co do kwestii najbardziej podstawowych? W którym miejsce wrogości zajmuje braterstwo, przyjaźń i szacunek do siebie nawzajem; miejsce niesprawiedliwych nierówności społecznych owocujących nieraz urągającą ludzkiej godności nędzą i różnego rodzaju „walką klas” – równość; a miejsce przymusu, narzucania innym własnej ideologii oraz różnych bezsensownych zakazów i nakazów – wolność (w tym również ta religijna)? Kto wreszcie byłby na tyle szalony, by w imię jakichś swoich prywatnych racji (por. dychotomia racja-relacja) czy też plemiennych interesów odrzucać możliwość zbudowania razem nowego, lepszego świata, w którym każdy będzie mógł w pełni cieszyć się życiem, bez powtarzania tragedii przeszłości?


Jakie to wszystko kuszące, nieprawdaż? Skoro wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, to zmieńmy kamienie nienawiści we wspólnie dzielony chleb; skoczmy wszyscy razem radośnie ze szczytu Świątyni, by poczuć przez chwilę upajający pęd – bo przecież ktoś nas tam na dole złapie, nieprawdaż?; wreszcie zbierzmy razem wszystkie królestwa świata, a na tronie posadźmy ubóstwionego Człowieka – no bo w końcu co znaczy jeden pokłon, jedno ziarnko kadzidła? Przecież to i tak wszystko jedno i to samo, nikt nie może sobie rościć prawa do posiadania monopolu naprawdę; o tym, która religia jest prawdziwa, albo czy w ogóle którakolwiek z nich, dowiemy się pewnie dopiero na Sądzie Ostatecznym (o ile w ogóle kiedykolwiek); nikt nie wrócił z zaświatów, więc nie wiemy, co tam jest ani czy w ogóle cokolwiek; więc dalejże, cieszmy się życiem, póki ono trwa; wypalajmy cegłę, mieszajmy zaprawę i budujmy sobie miasto, a w nim wieżę sięgającą aż do Nieba – może po niej się wespniemy aż do gwiazd – żebyśmy się nie rozproszyli po obliczu całej Ziemi, bo gdy działamy razem, to jesteśmy silni i nic nie jest dla nas niemożliwe… No bo w końcu – jak to ktoś kiedyś powiedział – cóż to jest prawda?


Gdzie dziś podziała się idea Społecznego Królowania Chrystusa? Hierarchiczny Porządek, zgodnie z którym Prawda objawiona nam przez Boga ma być publicznie chroniona i obowiązująca, a prywatnie przestrzegana? W którym wszelkie ludzkie prawo i obyczaj pozostają w tej jednej jedynej Prawdzie zakorzenione, i to z Niej czerpią swoją sprawiedliwość (co dopiero gwarantuje brak niesprawiedliwości)? Owszem, mamy kochać siebie nawzajem; ale nie zapominajmy, że kto kocha kogokolwiek (ze sobą samym na czele) bardziej niż Chrystusa – a mówiąc bardziej dosadnie, kto nie ma w nienawiści tego wszystkiego i tych wszystkich, którzy są nam najdrożsi, ze sobą samym na czele – ten nie jest Go godzien. W miłości też istnieje pewien porządek, regulowany właśnie przez Prawdę (stąd Boga mamy kochać ponad wszystko i wszystkich, a innych ludzi – zależnie od stopnia naszej odpowiedzialności za nich, siebie samych zaś – tylko na tyle, na ile jest to konieczne, by móc skutecznie kochać Boga i bliźniego). Zresztą obie te rzeczywistości są ze sobą powiązane ściśle i nierozerwalnie, podobnie jak sprawiedliwość i miłosierdzie. Mówi się wręcz, całkiem zresztą słusznie, że najwyższą miłością jest prawda – veritas summa charitas est. Innymi słowy, podarować komuś prawdę to okazać mu najwyższą miłość (nie znaczy to, że nie mamy okazywać innym ludziom szacunku, niezależnie od ich poglądów, albo że nie mamy się troszczyć o ich potrzeby fizyczne – ale dobro duszy, czyli zbawienie, jest najwyższym dobrem; a zbawienie opiera się na prawdziwym poznaniu Boga, tak by móc Go prawdziwie kochać).


Dziś coraz więcej osób wpada w to, przed czym ostrzegali już papieże XX wieku, mianowicie w indyferentyzm religijny. Chodzi o postawę, według której to wszystko jedno, w co się wierzy, bo i tak wszyscy pójdą do – tak czy inaczej rozumianego – Nieba. Nawet wielu katolików dziś już nie jest wcale przekonanych o tym, że to nasza religia jako jedyna jest prawdziwa, tzn. że przekazuje w pełni prawdę o Bogu, objawioną nam przez Niego samego. Jest to prawdziwa tragedia, która poważnie zagraża zbawieniu bardzo wielu dusz.


Jednakże sytuacja ta jest jeszcze bardziej poważna niż myślimy. Jak pisał św. Jan, oto „Antychryst nadchodzi i już teraz przebywa na świecie”. Będzie on, rzecz jasna, człowiekiem pokoju, budowniczym jedności, najwyższym wyrazem człowieczeństwa i humanitaryzmu. Ale jedność polityczna, społeczna i religijna przez niego proponowana (a później również narzucana siłą) będzie oparta na totalnym i ostatecznym odrzuceniu prawdziwego Boga i Chrystusa, i na zastąpieniu Go ubóstwionym człowiekiem. Religia Antychrysta będzie więc religią światowego pokoju i pełnego brzucha, a także przyjemnych uczuć, łączności z Kosmosem i pełnej samoafirmacji; ale nie będzie w niej Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, a więc – zbawienia i życia wiecznego (ze wszystkim, co ten brak oznacza w czasie i wieczności).


Drodzy bracia i siostry, jedyny prawdziwy pokój, jedyna prawdziwa miłość i jedność to ta oparta na Prawdzie, której na imię Jezus Chrystus, przechowanej od początku i zachowanej w całości (mimo wszystko) tylko i wyłącznie w Kościele Katolickim. „Wiedząc to będziecie błogosławieni”; bez tego ryzykujecie więcej, niż jesteście w stanie to sobie wyobrazić.


Zgadzam się z tym, że mamy kochać i starać się poznać i zrozumieć siebie nawzajem; ale nie zapominając, że tylko jedna droga prowadzi do pełni szczęścia, i to na zawsze, i że jeśli ktoś nie chce nią iść, to nie mamy prawa przechodzić na jego błędną drogę. Jak pisał św. Paweł, to, co wyznawcy innych religii ofiarowują swoim bogom, tak naprawdę ofiarowują demonom; a mając wspólnotę z Panem nie możemy jednoczyć się z demonami.


Prawdziwa jedność, jako jedyna zdolna zaspokoić głębię naszych serc, to ta w Bogu; im bliżej jesteśmy Niego (a dojść do Niego możemy tylko dzięki objawionej nam przez Niego prawdzie), tym bliżej jesteśmy też siebie nawzajem. Każda inna jedność jest zbudowana na piasku, i rozpadnie się przy pierwszej lepszej okazji. Walczmy więc o prymat Prawdy w naszym życiu, bez którego nie będzie w nim nigdy prawdziwej Miłości. Walczmy o każdą duszę, zaczynając od swojej własnej. I nie dawajmy się nabrać pięknym słowom tych, którzy odrzucają życiodajną Prawdę, a więc wybierają śmiercionośne kłamstwo (dla którego nie ma miejsca w Niebieskim Jeruzalem).


W Prawdzie i Miłości.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ladies, you don’t need to dress naked to be beautiful

  Temat nieco kontrowersyjny, i ostatnio znów budzący wiele emocji. Jest to temat szczególnie delikatny i wrażliwy dla płci pięknej (choć w rzeczy samej jest on dość istotny dla każdego człowieka w ogóle). Chodzi mianowicie o kwestię ubioru. Jest późna wiosna, zaczyna więc robić się gorąco za oknem i na ekranie. Stało się to iskrą, która sprawiła, że rozgorzała żarliwa dyskusja wokół palącego pytania: Czy kobietom wolno się ubierać jak chcą? Jak ktoś kiedyś stwierdził: „Możesz się ubierać jak chcesz”. Z tym, że zaraz potem dodał: „Ale inni ludzie też mogą interpretować Twój wygląd jak chcą”. Warto się chwilę zastanowić nad tym zdaniem. Jak ludzie wokół mnie będą odbierać to, jak się ubieram? Jaki wpływ chcę na nich wywrzeć? Jak chcę, żeby odczytywali mnie, moją osobowość, tożsamość, wartości, jakimi się kieruję? Są to pytania, na które warto sobie odpowiedzieć, by ubierać się świadomie, by własny wygląd stawał się narzędziem, za pomocą którego możemy kształtować nasz

PIĘTA MARYI czyli NASZA ROLA W WALCE DUCHOWEJ CZASÓW OSTATECZNYCH

Jednym z kilku możliwych wyjaśnień tytułu Matki Bożej, jaki Ona sama na zawsze związała ze swymi objawieniami danymi Juanowi Diego w Meksyku niemal pół tysiąca lat temu, jest „Ta, Która Miażdży Głowę Węża”. Do obrazu Maryi, Niepokalanej Dziewicy, która swą pokorą, wiernością i zaufaniem Bogu obraca w perzynę nadętą pychę Nieprzyjaciela, przez wieki odwoływało się wielu maryjnych pisarzy i świętych, np. św. Ludwik Maria Grignon de Montfort czy św. Maksymilian Maria Kolbe. Co więcej, również Ona sama odwołuje się do tego wzoru, m.in. w lokucjach udzielanych ks. Stefano Gobbiemu. Jednak, o czym wprost mówią zarówno wyżej wspomniani święci, jak i sama Maryja, Jej zwycięstwo, zapowiadany w Fatimie Tryumf Jej Niepokalanego Serca, nastąpi nie bez naszej współpracy, a nawet ofiary. Można, za św. Ludwikiem, stwierdzić, że Jej „piętą”, za pomocą której Ona „kruszy łeb Smokowi” (por. Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP ) – a którą ze swej strony on usiłuje zmiażdżyć – jesteśmy my: ci, którzy zd

Czy choroba jest krzyżem?

Od pewnego czasu pojawiają się w Kościele opinie i nauczania, oparte na dość prostej tezie: choroba nie jest krzyżem. Tylko, czy ta teza nie jest zbytnio uproszczona? Już na samym poziomie językowym można stwierdzić, że w zakres znaczeniowy symbolu, jakim w kulturze chrześcijańskiej stał się krzyż, zdecydowanie wchodzi choroba, tak jak i każde inne cierpienie. Spróbujmy więc sięgnąć pod powierzchnię symbolu i wydobyć inne pytanie, które stało się podstawą dla tamtego: Czy Bóg chce naszego cierpienia i śmierci? Wielu chrześcijan entuzjastycznie zakrzyknie, że absolutnie nie, co gorsza popierając swoją tezę uzasadnieniami opartymi na Biblii, a nawet doświadczeniu. Wobec niezbitego, empirycznie udowadnialnego i powtarzającego się wielokrotnie na dzień fenomenu, że ludzie, nawet osoby głęboko wierzące, często cierpią i umierają, cały gmach ich argumentacji wydaje się jednak blednąć; tym bardziej, iż trudno raczej posądzać osoby wytrwale, nierzadko latami, bez widocznych (ani tym bardz