Właściwie to nawet żal mi tych, którzy żyją kultem ciała, materii i przyjemności.
No bo pomyślmy tylko: całe życie uganiają się za przyjemnościami (głównie zmysłowymi i/lub emocjonalnymi), które i tak nigdy nie zdołają zaspokoić ich prawdziwego głodu ani ugasić pragnienia szczęścia. Całe życie też pielęgnują swoje ciała, nierzadko za pomocą drakońskich diet, rygorystycznych treningów i innych poświęceń, a ono za mgnienie oka i tak zmieni się w karmę dla robaków i innych destruentów, podczas gdy ich dusze pozostają całkowicie zaniedbane i atroficzne. Zbierają nieraz ogromne fortuny, idąc nawet po trupach do kariery, a i tak potem muszą to zostawić za sobą, przy czym ich spadkobiercy potrafią w ogóle nie uszanować tego, co od nich otrzymali. Za maskami radości z życia skrywają nieraz głębokie rany, depresję, lęk i tym podobne problemy, od których usiłują bezskutecznie uciec, czasami na tyle skutecznie, że sami nie są ich świadomi. Jak Samarytanka szukają zaspokojenia swojego pragnienia w kolejnych „studniach” bez wody. Jak syn marnotrawny usiłują nasycić się strąkami świń, a mimo to nie potrafią lub nie umieją wrócić do domu Ojca…
Świat grzechu potrafi zamroczyć i wciągnąć jak bagno, czego chyba wszyscy mniej czy bardziej doświadczyliśmy. Ja mam tą łaskę, że z każdym rokiem, ba, wręcz z każdym miesiącem coraz bardziej widzę marność wszystkiego, co tylko doczesne, a także kruchość własnego ciała i życia, którego koniec, nawet jeśli nastąpi za 70 lub trochę więcej lat (a prawdopodobnie dużo mniej), jest niedaleki (czas upływa teraz tak szybko, i wciąż jeszcze przyspiesza…). Brud grzechu zarówno w mojej duszy, jak i w świecie wokół sprawia, że czuję się tutaj coraz bardziej jak w koszmarze, z którego chciałbym się jak najszybciej obudzić. Niemniej, jestem gotów być tutaj choćby i do końca świata, żeby walczyć o zwycięstwo Dobra nad Złem w armii Maryi, dla Jej chwały, żeby ocalić to, co prawdziwe, dobre, piękne, czyste i delikatne na tym świecie, żeby pomóc uratować jak najwięcej dusz, no i… dla osobistej satysfakcji.
Tymczasem czeka nas oddzielenie pszenicy od kąkolu, ryb dobrych od złych, tych, których dom jest w Niebie i tych, którzy siedzą na Ziemi; owiec i kozłów, dzieci Boga i dzieci Diabła, tych, którzy kochają Boga aż do wzgardy siebie oraz tych, którzy miłują siebie aż do wzgardy Boga. Linie zarysowują się coraz wyraźniej: po jednej stronie mamy liczną, silną i wyposażoną we wszelkie środki armię Zła, która myśli, że już wygrała; po drugiej stronie – garstkę, „Resztę Izraela”, słabych, bezbronnych i ubogich, którzy całą swoją nadzieję pokładają w Bogu i Maryi; którzy według standardów tego świata są skazani na porażkę. Ale to do nich, to znaczy: do nas, będzie należeć zwycięstwo. Oczywiście, jest to walka nie przeciwko ciałom lub strukturom polityczno-gospodarczo-militarnym w obronie samych siebie, lecz przeciwko grzechowi, o dusze (nasze i tych, którzy są opanowani przez Zło).
Prośmy dla siebie i dla innych o łaskę patrzenia na ten świat przez pryzmat Wieczności. Bo w końcu ten, kto będzie się starał za wszelką cenę zachować swoje doczesne życie (a jakże wielu jest dziś takich!), ten je straci na zawsze, a tylko ten, kto je dobrowolnie, w taki czy inny sposób, straci dla Jezusa – tylko i wyłącznie ten je zachowa. Bo „jakąż korzyść odniesie człowiek z tego, że zyska cały świat, jeśli straci swoją duszę”?
Z Bogiem i Maryją.
Komentarze
Prześlij komentarz